Inger Christensen to najważniejsza poetka duńska – mówi tłumaczka, Bogusława Sochańska. W 2019 otrzymała Nagrodę Literacką GDYNIA za przekład alfabetu Inger Christensen. Pierwszy raz nagrodę w tej kategorii przyznano za przekład utworu skandynawskiego, choć kilka lat wcześniej była też nominacja, również dla Sochańskiej, za przekład Dzienników 1825-1875 H.Ch. Andersena.

Za zgodą Wydawnictwa Lokator zamieszczamy posłowie, które tłumaczka napisała do wydanego w 2018 roku tomu poetyckiego alfabet.

 

Inger Christensen (1935–2009) należy do panteonu duńskiej literatury. W całej swojej twórczości, a zwłaszcza w najważniejszych utworach: siedmiu tomach poetyckich, trzech powieściach i dwóch zbiorach esejów, ta najwybitniejsza – i nietypowa – przedstawicielka duńskiego postmodernizmu poszukiwała odpowiedzi na pytania o miejsce człowieka w świecie, o jego relacje z przyrodą i rządzącymi światem prawami, a także, co dla niej szczególnie charakterystyczne, o rolę i znaczenie języka oraz matematyki. Dlaczego matematyki? Inger Christensen interesowała się naukami ścisłymi, matematyce zaś przypisywała szczególną rolę: „Co właściwie było pierwsze, mowa czy liczba, język czy matematyka?”, pyta w jednym z esejów. Próby zrozumienia podejmowała na różne sposoby i przy użyciu różnych środków. W odczuciu piszącej te słowa najbardziej fascynujące efekty przyniosło to w trzech spośród jej tomów poetyckich, w których sensualnemu odbieraniu świata i zmysłowemu, soczystemu językowi towarzyszy intrygująca i często niepokojąca refleksja intelektualna oraz krytyka społeczna i polityczna, a wszystko to ujęte jest w ramy interesujących eksperymentów formalnych. Jedną z książek, w których cechy te uwidaczniają się najwyraźniej, jest wydany w 1981 roku alfabet, dzieło niezwykłe.

Dekadę wcześniej, w1969 roku, wyszedł tom zatytułowany Det (To), uważany przez duńską krytykę za największe dokonanie Inger Christensen. Ale to jej ostatni utwór poetycki, wieniec sonetów Sommerfugledalen (Dolina motyli) z 1991 roku, znalazł się jako jeden z nielicznych tekstów współczesnych w ogłoszonym w 2006 roku kanonie kultury duńskiej. Po ukazaniu się tego tomu Inger Christensen została uhonorowana za całokształt twórczości m.in. Nagrodą Nordycką Akademii Szwedzkiej (1994), Austriacką Nagrodą Państwową w dziedzinie literatury(1994) i Grand Prix na Międzynarodowym Biennale Poezji w Liège(1995).

Sonety u postmodernistki? Ano właśnie. Refleksja o świecie – i języku – jest u Christensen wyrażana w ramach form, systemów, które mają moc sprawczą. Notabene motto powieści Azorno (1967) stanowią słowa Gombrowicza o formie stwarzającej człowieka (i o człowieku – twórcy formy). Formę, system, wybiera Christensen między innymi po to, by badać proces rodzenia się, powstawania języka przez ten system „stwarzanego”. System jest dla autorki wyzwaniem, ogranicza ją, ale zarazem jest nośnikiem jej przesłania. Tłumacząc się w wywiadzie z wybrania formy sonetu, ta wielka dama duńskiego postmodernizmu powiedziała, że przecież sonet, a tym bardziej wieniec sonetów, też jest systemem. Ale decyzja jest równocześnie odwołaniem się do tradycji literatury europejskiej. I świadczy o zakorzenieniu w tradycji.

Przy całym postmodernistycznym zanegowaniu nowoczesnego świata oraz tradycji, z duńskiego dziedzictwa wyrasta w pewnych aspektach także myślenie autorki. Jednym z jej ważnych postulatów wobec czytelnika jest przecież postulat odnalezienia w sobie dziecka, jego sposobu postrzegania i stosunku do świata przyrody, które, jak sugeruje poetka, pozwalają intuicyjnie pojąć konieczności i miejsce w nim człowieka; ten sam postulat jest jednym z najważniejszych sformułowanych przez H.Ch. Andersena, choć, rzecz jasna, przy przyjęciu odmiennej perspektywy filozoficznej. Inaczej niż u Andersena, postulat ten nie wiąże się z wielką nadzieją, typowe dla postmodernizmu zwątpienie w człowieka przybiera w poezji Christensen skrajny wyraz: w alfabecie człowiek zostaje zredukowany do elementu wszechświata o takim samym wymiarze i ciężarze gatunkowym jak wszystkie inne. Ale nietypowość poetki na tle literatury i myśli postmodernistycznej polega między innymi na tym, że przy całym pesymizmie dotyczącym człowieka i przyszłości, jej utwory przesycone są zachwytem nad urodą świata, który w magiczny sposób przekłada się na piękno jej poetyki. Czytelnik (nie wiem wprawdzie, czy każdy) czerpie z tego potężny ładunek optymizmu i nadziei, że piękno – również nienazwane przez Christensen piękno człowieka jako równouprawnionej cząstki wszechświata – dzięki samej swej mocy jednak zwycięży.

Dziś, gdy w naszym myśleniu o życiu i świecie kiełkuje filozofia slow, i gdy – z drugiej strony – gwałtownie rośnie zagrożenie wojną i degradacją środowiska naturalnego, utwory Christensen, które nigdy nie straciły na aktualności, stają się aktualne w sposób szczególny. W esejach autorka wyraża ideę „derealizacji” człowieka (jako opozycji do „samorealizacji”). To postulat podporządkowania się prawom natury i przyjęcia na siebie odpowiedzialności za przyrodę i za materialny wymiar rzeczywistości – toż to filozofia slow właśnie! A przecież myśl tę poetka sformułowała w latach siedemdziesiątych minionego stulecia, gdy w Europie Zachodniej idei samorealizacji nadano status jednego z podstawowych praw człowieka, a nawet obowiązku. Według Christensen jednak samorealizacja równa się ekspansji, która okazała się niszcząca, wrogi przyrodzie świat tworzony przez człowieka rozrasta się w sposób niepohamowany.

Tak samo rośnie alfabet, podporządkowany równocześnie dwóm systemom: ciągowi liter alfabetu, od „a” do „n”, oraz ciągowi liczb skonstruowanemu w XIII wieku przez włoskiego matematyka Leonrada z Pizy zwanego Fibonaccim, w którym każda kolejna liczba jest sumą dwóch ją poprzedzających: 0, 1, 1, 2, 3, 5, 8, 13, 21, 34, 55, 89, 144, 233, 377, 610, 987, itd.

Szeregi liter alfabetu z jednej strony i liczby z drugiej odbierają podmiotowi lirycznemu moc sprawczą, a przynajmniej bardzo ją ograniczają, arbitralnie decydując o rozwoju utworu; w formie wyraża się tu postrzeganie człowieka jako pozbawionego mocy elementu wszechświata. Czternaście części utworu podporządkowanych jest poszczególnym literom, które dominują w wierszach je otwierających; co więcej, przypadkowo wybrany element – rzeczownik zaczynający się od danej litery – narzuca pewne konieczności i determinuje dalszy rozwój tekstu. Z kolei podporządkowanie części zdeterminowanych przez alfabet ciągowi liczb Fibonacciego decyduje o ich kompozycji i długości. Część pierwsza to jeden wers, druga (podporządkowana literze „b”), składa się z dwóch wersów, trzecia (podporządkowanej literze „c”) z trzech, ponieważ jest sumą pierwszej i drugiej, czwarta (litera „d”) z pięciu, ponieważ jest sumą drugiej i trzeciej, i tak dalej. Część czternasta, podporządkowana literze „n”, jest częścią ostatnią i wyłamuje się z szeregu Fibonacciego – składa się nie z 610, jak powinna, a z 321 wersów; rozrastanie się utworu w nieskończoność zniszczyłoby go, stałby się nieprzyswajalny. To, że wybór autorki padł na literę „n”, można odczytać jako odwołanie do pojęcia nieskończoności i nieskończoności samej w sobie. Tak więc forma, system generuje dzieło, „stwarza” je, ale może również je zniszczyć. Podobnie jak nieopanowana ekspansja człowieka może w końcu unicestwić świat.

Kompozycję wierszy wyznacza ponadto powracający jak mantra czasownik „istnieje”. Brzmi on jak zaklinanie rzeczywistości. Człowiek zniszczył świat, ale świat i tak funkcjonuje według swoich praw, bez jego udziału: wiersz „piszą” litery alfabetu i ciąg Fibonacciego, to one decydują. W jednym z piękniejszych fragmentów „piszą” zjawiska przyrodnicze, chmury i wiatr, a także woda, gałęzie, kwiaty, ludzkie serce (jako narząd). Mało tego, upodmiotowiona zostaje nie tylko przyroda, ale także język; w części ostatniej to nie człowiek nazywa zjawiska rośliny i zwierzęta, tylko nazwy powstają same z siebie; język żyje własnym życiem.

I tu pora na kilka uwag dotyczących procesu przekładu i związanych z nim ograniczeń. Otóż gdyby polski odpowiednik duńskiego rzeczownika navn, „nazwa”, nie zaczynał się na literę „n”, konstrukcja i wymowa wiersza straciłaby swoją wyrazistość i siłę, a gdyby nie istniała w polszczyźnie „antonówka”, odmiana drzewa owocowego okrywającego się wiosną białym kwieciem (warunek konieczny w kontekście wiersza), nie byłoby polskiego przekładu alfabetu! W każdym razie nie byłoby go w jedynym w moim przekonaniu sensownym kształcie, kształcie honorującym jeden z dwóch systemów, któremu autorka podporządkowała utwór (w oryginale drzewem otwierającym go i wielokrotnie w nim powracającym jest morela, abrikostræ). W istocie, systemy determinują rzeczywistość!

Na żaden język nie da się przetłumaczyć wiernie w sensie formalnym wierszy otwierających poszczególne czternaście części. W strofach większość lub wiele rzeczowników zaczyna się na tę samą, kolejną literę alfabetu. Tłumacz stoi więc przed wyborem: albo przetłumaczyć znaczenia, ignorując podporządkowanie tekstu jednemu z dwóch obranych przez autorkę systemów, albo szukać kompromisu i zastąpić przynajmniej część rzeczowników innymi, dodać tu i ówdzie przymiotnik czy imiesłów tak, by dała się jednak zauważyć tyrania tej litery, ale żeby zarazem nie zburzyć narracji i wiernie podążać za myślą autorki. Tę właśnie strategię przyjęłam. Na zakończenie, gwoli wyjaśnienia pewnych niekonsekwencji interpunkcyjnych: po długich wahaniach postanowiłam zachować oryginalną interpunkcję autorki.

Kilkuletnia praca nad tekstem mimo wszystkich trudności, a wręcz z ich powodu, była fascynującym doświadczeniem. Fascynującym, bo fascynujące jest dzieło Inger Christensen. Powtórzmy jeszcze raz: pasjonująca, często zaskakująca refleksja intelektualna, wyraziste reagowanie na wydarzenia polityczne, przemiany i problemy społeczne współczesności, odważna, unikalna ekspresja poetycka – i ten zniewalająco piękny, zmysłowy język i poetycki ton. Całe to bogactwo stanowi o wielkości Inger Christensen. Jak donoszono w Danii tuż po jej śmierci, krytycy w różnych krajach wyrażali żal, że poetka nie doczekała Nagrody Nobla.

Bogusława Sochańska